To, w co nigdy nie uwierzyła



Rozdział I


Nastała noc. 

Świat ogarnął senny mrok, zakrywając wszystko dookoła ciemną zasłoną. Gdzieś w oddali majaczyły się niewyraźne kształty koron drzew i spadzistych dachów, a w domach powoli ustawało życie. W kolejnych oknach gasły światła lamp i żyrandoli, a domownicy przygotowywali się do odpoczynku, by przywitać nowy dzień z pełną energią i siłą. 

Mimo połowy czerwca, wieczór był chłodny i nieprzyjemny. Wilgoć, spowodowana całodniowym, ulewnym deszczem, unosiła się teraz ciężko w powietrzu, a biała, gęsta mgła niczym kołdra otulała usypiającą powoli okolicę. Na wschodzie migotały ostatnie kolorowe wstęgi tańczące tuż przy linii horyzontu, jakby żegnając zachodzące nieubłaganie słońce.

Roksana stała przy oknie z kubkiem gorącej herbaty. Aromatyczna para unosiła się do góry, wijąc się na prawo i lewo, niczym wąż. Dziewczyna wdychała słodki, malinowy zapach i podziwiała spektakl natury. Rozkoszowała się panującą ciszą, zakłócaną jedynie rytmicznym tykaniem ściennego zegara.

- Tego mi brakowało - Szepnęła i puściła trzymaną w jednej ręce firankę. Odwróciła się, by usiąść w fotelu. Kochała takie spokojne, leniwe wieczory. Właśnie dochodziła dwudziesta druga.

- Co jest? - Mruknęła pod nosem, kierując wzrok z powrotem za szybę. Do jej uszu dobiegł podejrzany hałas. Odstawiła filiżankę na stolik i wróciła do okna. Przymrużyła oczy, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu źródła dźwięków. Nagle usłyszała przytłumiony krzyk. Jej spojrzenie padło na dom sąsiadów, gdzie właśnie zapaliło się światło.

Zobaczyła szybko poruszające się cienie dwóch postaci. Instynktownie odsunęła się w bok, chowając się za szarą zasłoną.

- Co tam się dzieje? - Obserwowała zaskoczona sytuację. W pokoju znajdującym się najbliżej jej okien kłóciły się dwie osoby. Szybko oceniła, że jest to mężczyzna, który nerwowo chodził w kółko i kobieta o długich, rozpuszczonych włosach, kryjąca twarz w dłoniach. Trzęsła się, jakby zanosząc się od płaczu.

Roksana z niepokojem przyglądała się sąsiadom. Stała w napięciu, czekając co jeszcze wydarzy się między parą. Miała złe przeczucia.

W cieniach rozpoznała rodzeństwo Strumińskich- Michała i cztery lata młodszą Anię. Nie znała ich zbyt dobrze. Przeprowadzili się tu trzy lata temu razem z rodzicami. Cała rodzina była wyjątkowo skryta i tajemnicza. Dowiedziała się o nich tylko tyle, że zanim przenieśli się na wieś, mieszkali w Łodzi. Zdawało się, że nie chcą utrzymywać kontaktu z nowymi sąsiadami i nie garną się do nawiązywania znajomości. Pani Strumińska nie odpowiadała nawet na proste "dzień dobry", toteż Roksana, jak i wielu innych mieszkańców, szybko zrezygnowała z jakichkolwiek prób rozmów. Strumińskiego praktycznie nie widywała i coraz częściej zastanawiała się czym się właściwie zajmuje i czy w ogóle wychodzi poza próg własnego domu. Gdyby nie ciotka Roksany- na marginesie, niesamowicie ciekawska kobieta, która potrafiła wyciągnąć wszystkie informacje, jakie tylko chciała- to nawet nie znałaby nazwiska przybyszów z miasta. Imiona Michała i Anki również usłyszała kiedyś przez przypadek, gdy odpoczywała na leżaku w cieniu starej wierzby. Gdyby mieszkała na innej ulicy, to nawet tego nigdy by się nie dowiedziała. Rodzeństwo Strumińskich było w podobnym wieku, co ona. Obydwoje spotykała czasem na przystanku autobusowym, gdy jechała na uczelnię. Ania najwyraźniej dojeżdżała do któregoś z liceów, a Michał musiał studiować na politechnice- tyle udało się jej ustalić po miejscach, w których wysiadali z pksu. Wyłapała kiedyś także, jak dziewczyna rozmawia z kimś przez telefon o maturze. Szybko potwierdziła się informacja- oczywiście za sprawą sławnej ciotki- że dziewczyna ma dziewiętnaście, a jej brat dwadzieścia trzy lata.

Ania była szczupłą, wysoką brunetką o przejmująco smutnym spojrzeniu. Długie, gęste włosy zaplatała w warkocz, odsłaniając bladą, ale nadal piękną twarz. Roksana widziała ją zawsze w ciemnych, wytartych dżinsach i trampkach. Patrząc na nią miało się nieodparte wrażenie, że dziewczynę coś gryzie. Była wiecznie zamyślona.

Michał, bardzo podobny do siostry, miał bujną, rozczochraną czuprynę i świdrujące spojrzenie. Był jeszcze wyższy od Ani, co dałoby mu bezproblemową kwalifikację do jakiejś drużyny koszykarskiej. W przeciwieństwie do skromnej nastolatki, sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie i silnego. Zawsze chodził ze słuchawkami w uszach.

Roksanie zrobiło się żal Strumińskiej. Widok płaczącej, wątłej dziewczyny ścisnął ją niewytłumaczalnie za serce.

- O co oni się tak kłócą?

Niespodziewanie Michał doskoczył do dziewczyny, złapał ją mocno za ramiona i potrząsnął. Brązowe włosy zasłoniły twarz młodszej siostry.

- Co on robi...? - Szepnęła Roksana, gdy chłopak krzycząc coś niezrozumiale popchnął Anię na stół. Nastolatka w ostatniej chwili złapała się za blat, by nie upaść.

- O Boże... - Jęknęła cicho obserwatorka. Schowała się jeszcze bardziej, jakby obawiając się, że zostanie przyłapana na podglądaniu zajętych sobą sąsiadów. - Jak on może tak ją traktować?

W Roksanie zaczęła narastać złość. Zacisnęła pięści, wbijając rozgniewany wzrok w postać Michała. W tej samej chwili rozległ się piskliwy krzyk, znacznie głośniejszy od wszystkich wcześniejszych. Chłopak wymachiwał agresywnie rękoma i uderzył siostrę w twarz.

Roksana wstrzymała oddech. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła. Powoli odwróciła się od okna i ukucnęła, opierając głowę w dłoniach. Była w szoku.

- Co mam zrobić...

Otępiała usiadła na podłodze, krzyżując nogi. Zastanawiała się jak powinna się zachować.


Pójść tam?

Zadzwonić na policję?

Gdzie są ich rodzice? Dlaczego na to pozwalają?

Co się dzieje w tym domu?


Z zamyślenia wyrwał ją nagły, przerażający hałas. Nie wiedziała ile czasu spędziła w takiej pozycji. Poczuła odrętwiałe nogi.

- Co to?! - Podniosłą głowę ku dochodzącemu dźwiękowi. Podświadomie połączyła go z awanturą u sąsiadów. Była przerażona.

Zdenerwowana podniosła się i podeszła niepewnie do szyby. W domu Strumińskich było już ciemno i cicho, jak gdyby nigdy nic złego tam się nie wydarzyło. Dziwny hałas najwidoczniej nie był związany z nimi.

Przestraszona szybko zbiegła na dół i zapaliła wszystkie światła. Rozejrzała się dookoła, ale wszystko zdawało się być w porządku. To nie był złodziej.

Pospiesznie wróciła do swojego pokoju na piętrze, uspakajając się w duchu. Miała nieodparte wrażenie, że podejrzany hałas dochodził z dachu.

- Nic się nie dzieje... - Mruknęła pod nosem. - Może to był jakiś kot.

Podeszła do drugiego okna, z którego widać było całe podwórko. Nie do końca jednak odstresowana skanowała spojrzeniem okolicę. Miała nadzieję, że jeszcze zobaczy prowodyra dziwnych dźwięków. Liczyła na widok jakiegoś bezpańskiego kota. To by ją na pewno uspokoiło. Mrok nieznacznie rozjaśniały pojedyncze latarnie uliczne, rzucające niemile pomarańczową poświatę, zataczającą kręgi o kilkumetrowej średnicy. Jedna z nich stała dumnie z przodu działki, tuż przy brązowym płocie, oświetlając słabo żelazną furtkę.

Roksana przesuwała wzrokiem po równo przyciętym żywopłocie, jakby odcinającym jej rodzinę od świata. Obserwowała nieregularne zarysy innych krzewów i roślin, drewnianej, ciężkiej huśtawki, wielkiej i leciwej wierzby płaczącej i ledwo widocznego, ciemnobrązowego stołu, który w nocy zdawał się ginąć i zlewać z panującą dookoła czernią.

Nigdzie nie było żywej duszy.

Było sennie i spokojnie. Nie wiał nawet najdelikatniejszy wiatr, który wprowadzałby jakikolwiek ruch w tym niepokojąco wręcz statycznym obrazku. Tylko w jednym domu po drugiej stronie ulicy ktoś jeszcze się krzątał przy zapalonym świetle.

Roksana miała wielką ochotę porozmawiać z rodzicami. Mijał drugi dzień od ich wyjazdu w góry.

- Na pewno już śpią... - Rzuciła spoglądając na srebrny zegar, wskazujący dwudziestą trzecią dziesięć. Jego metaliczna tarcza połyskiwała groźnie w słabym świetle lampki stojącej w rogu pokoju.

Puste mieszkanie było dla niej w tej chwili coraz większym ciężarem. Czułaby się o wiele bezpieczniej z świadomością, że rodzice śpią teraz w sypialni na parterze.

Westchnęła głośno. Podeszła do białego stolika, na którym stała już od dawna zimna, niedokończona herbata. Zajrzała do kubka, przyglądając się bez celu przejrzystej, różowej cieczy. Pociągnęła łyk napoju i wróciła do okna.

Stała wyprostowana, ściskając w dłoniach fioletową filiżankę. Odgoniła od siebie myśli o Strumińskich i niepokojącym hałasie. Próbowała się zrelaksować, by niedługo położyć się do łóżka i spokojnie zasnąć. Przyglądała się okolicy pogrążonej w śnie.

Poczuła przyjemne ciepło owijające się wokół jej nóg. Schyliła się, by wolną dłonią pogłaskać zielonooką kotkę, Lunę. Jej długi, czarny ogon oplótł łydkę Roksany, a z małego, kociego gardła wydobyło się głośne mruczenie.

- Moja kochana... - Szepnęła dziewczyna, drapiąc Lunę raz za jednym, raz za drugim uchem. Odstawiła herbatę i ponownie skupiła się na widoku za oknem. Kot zwinnie wskoczył na parapet, chcąc towarzyszyć swojej pani w obserwacji tego, co działo się na zewnątrz.

Roksana gładziła koci, miękki grzbiet, coraz bardziej się uspakajając. Po kilku minutach poczuła jak ciało Luny się napina. Coś przyciągnęło jej uwagę.

- Co takiego tam widzisz? - Uśmiechnęła się, kierując wzrok w ten sam punkt, na którego widok kocie źrenice znacznie się powiększyły.

Szybko zorientowała się co wypatrzyło zwierzę. Wolałaby tego nie widzieć.

Z przerażeniem dostrzegła szybko poruszający się przez podwórko cień. Wysoka postać biegła w niesamowicie szybkom tempie, nie oglądając się za siebie. Jednym susem pokonała furtkę i nagle zniknęła. Wszystko trwało może dwie, trzy sekundy.

Roksana bez wahania sięgnęła po komórkę. Zadzwoniła do rodziców.






Komentarze

Popularne posty